30.04.2020
Wygrany Puchar Polski na oczach 70 tysięcy kibiców
W przededniu rocznicy pucharowej wiktorii nad Ruchem Chorzów (2:0 po golach Reinholda Kosidera i Andrzeja Gaika) przypominamy kulisy tego niezwykłego wydarzenia w historii Zagłębia.
Do obrony zdobytego Pucharu Polski, piłkarze Zagłębia Sosnowiec przystąpili jeszcze w roku 1962. Było to trzy tygodnie po zakończeniu jakże udanej ligowej rundy jesiennej, gdy sosnowiczanie uplasowali się na drugiej pozycji w tabeli, z dwupunktową stratą do Górnika Zabrze.
Pierwszą stosunkowo łatwą przeszkodą w 1/16 finału był Dąb katowicki klub z tradycjami, akurat beniaminek II ligi. 09.12.1962 r. w Katowicach Zagłębie wygrało 4:0. Wynik mógłby sugerować bezproblemowe zwycięstwo, ale wcale tak nie było. Gospodarze mieli nawet lekką przewagę w polu. W pierwszych 20 minutach potrafili mocno zagrozić sosnowieckiej bramce i mogli prowadzić 2:0. Jak mówi jednak stare piłkarskie porzekadło niewykorzystane okazje się mszczą, więc dwukrotnie z kontrataku trafił Zbigniew Myga. Dwa wypady, dwie bramki, 100% skuteczności. Po przerwie obraz gry niewiele się zmienił. Nadal atakowali drugoligowcy z Dębu, ale nie udokumentowali tego skutecznym strzałem. Jak się to robi pokazał ruchliwy Reinhold Kosider, który bezlitośnie wykorzystał błędy katowickiej defensywy.
Tydzień później w 1/8 finału, Zagłębiacy uporali się w stolicy z Legią oraz zimową aurą, wygrywając 2:0 Gruba warstwa śniegu nie przeszkodziła obu drużynom do zaprezentowania nielicznym widzom (1000) meczu na dobrym poziomie. Jedynie do 30 minuty gra miała wyrównany przebieg. Od momentu strzelenia bramki po samotnej akcji przez Józefa Gałeczkę, przewagę osiągnęło Zagłębie. Długo nie potrafiło jednak udokumentować tego drugim golem. Dopiero w samej końcówce wynik ustalił z rzutu karnego Roman Bazan i na świąteczną przerwę nasi piłkarze mogli się udać w znakomitych nastrojach.
Ćwierćfinałowa potyczka z Polonią Bytom przeszła do historii pucharowej rywalizacji, gdyż rywale grali ze sobą dwa mecze z dogrywkami, czyli łącznie 240 minut! Pierwszy dramatyczny mecz rozegrany 10.03.1963 roku w Chorzowie, nawet po dogrywce nie wyłonił zwycięzcy i zakończył się wynikiem 2:2. Pomimo trudnych warunków terenowych, widzowie na obiekcie Ruchu (stadion Polonii był w remoncie) widzieli dobre widowisko, prowadzone w szybkim tempie. Bramkowe emocje zaczęły się po przerwie gdy bytomianie uzyskali prowadzenie. W miarę szybko, po błędzie Szymkowiaka, strzałem do pustej Bramki wyrównał Andrzej Gaik. W 80 minucie dobrze spisujący się w zagłębiowskiej bramce Józef Machnik niespodziewanie uderzył w twarz rywala i sędzia słusznie usunął go z boiska. Obowiązujące wówczas przepisy nie zezwalały w takiej sytuacji wprowadzić rezerwowego bramkarza, toteż miejsce między słupkami zajął filigranowy Józef Gałeczka!
Grający w osłabieniu sosnowiczanie utrzymali remisowy wynik do końca meczu i arbiter zarządził dogrywkę. Już w pierwszej minucie doliczonego czasu gry, bramkę na 2:1 zdobył Czesław Uznański. Sosnowiczanie na błotnistej nawierzchni zaczęli bronić korzystnego rezultatu, ale popełnili jeden błąd faulując w polu karnym Pogrzebę. Skuteczny strzał Jóźwiaka z 11 m ponownie przyniósł remis. Końcówka zrobiła się nerwowa, piłkarze obu drużyn faulowali się nawzajem, ale żaden gol już nie padł. W tej sytuacji regulamin przewidywał powtórkę meczu w Sosnowcu. Serii rzutów karnych jeszcze wtedy nie praktykowano, a losowanie przez rzut monetą zacznie obowiązywać od następnego sezonu.
Drugi mecz rozegrany 03.04.1963 roku zakończył się zwycięstwem 2:1. Do spotkania Zagłębie przystąpiło podbudowane ligowym zwycięstwem nad Polonią (z ciągle jeszcze aktualnym Mistrzem Polski) 3:1 dziesięć dni wcześniej. Obie drużyny ponownie zafundowały 120 minut gry swoim kibicom. Już pierwsza akcja gospodarzy przyniosła prowadzenie, gdy dośrodkowanie Witolda Majewskiego z rzutu wolnego celnym strzałem głową zakończył Zbigniew Myga. Niestety sosnowiczanie nie poszli za ciosem. Inicjatywę przejęli goście i jeszcze w tej samej połowie wyrównali stan rywalizacji. Druga połowa nie przyniosła zmiany rezultatu. Nie było to porywające widowisko, ale lepsze wrażenie pozostawiało Zagłębie, grające szybciej i dokładniej. W zarządzonej przez arbitra dogrywce, powtórzyła się historia z pierwszego meczu. Bramkę w w 1 minucie dogrywki zdobyło Zagłębie. Po szybkim ataku prawa stroną, dokładne dośrodkowanie trafiło na nogę Gintera Piecyka a za jego sprawa do bytomskiej bramki. Wynik nie uległ już zmianie i po czterech godzinach walki Zagłębie udowodniło swoją wyższość 20 tysięcy widzów wielką owacją przyjęło końcowy gwizdek sędziego.
W półfinale, Zagłębie nie bez kłopotów pokonało bytomskie Szombierki, aktualnego lidera 2 ligi. Rozegrany 13.04.1963 roku zakończył się naszym zwycięstwem 2:1. Mocno się musieli natrudzić piłkarze Zagłębia, aby powtórzyć wynik z ubiegłego roku i awansować do finału Pucharu Polski. Wprawdzie już w 7 minucie Zbigniew Myga zdobył prowadzenie, ale następne minuty nie były już tak udane, chociaż okazji na poprawienie wyniku było wiele. Po przerwie bytomianie grali coraz śmielej, a nasi piłkarze chaotycznie i wykazywali oznaki kryzysu. Efektem tego było wyrównanie oraz okazja na kolejną bramkę. Kiedy wydawało się, że znowu dojdzie do dogrywki, nieoczekiwanie padło rozstrzygnięcie. Po rzucie rożnym i wybiciu piłki z bramki przez obrońcę Szombierek, piłka trafiła na głowę mistrza główek czyli Józefa Gałeczki i za chwilę zatrzepotała w siatce. Po końcowym gwizdku sędziego wszyscy odetchnęli z ulgą.
Wielki finał Pucharu Polski - 01.05.1963 Stadion Śląski - 70 000 widzów
Zagłębie sosnowiec - Ruch Chorzów 2:0 (1:0)
- Zasłużone zwycięstwo dojrzałej taktyki - tak Trybuna Robotnicza zatytułowała swoją relację z tego meczu. Sprawiedliwe zwycięstwo Zagłębia, które było bardziej wyrównanym i dojrzalszym taktycznie zespołem od Ruchu. Polegało to na tym, że sosnowiczanie przez większą część meczu byli w teoretycznej defensywie, ale cały czas kontrolowali sytuację na boisku. Jak wytrawny bokser wypunktowali przeciwnika, szanowali piłkę i dokładnie rozgrywali na całej szerokości boiska. Obrońcy zagrali bezbłędnie, prawie nie dopuszczając chorzowian do bramkowych sytuacji. Napastnicy wykazali niesamowitą skuteczność, wykorzystując dwie okazje z trzech stworzonych. Kondycyjnie Zagłębiacy prezentowali się bez zarzutu. Pod strategicznym dowództwem Witolda Majewskiego, widać było myśl taktyczną, której podporządkowali się wszyscy zawodnicy. Pierwszego gola zdobył Reinhold Kosider, który ograł obrońcę Ruchu i pewnie ponad chorzowskim bramkarzem strzelił do siatki. Wprawdzie minutę wcześniej mogło być odwrotnie, ale Faber z bliska trafił w Witolda Szygułę. Drugiego gola, pieczętującego praktycznie wygrana Zagłębia, po błędzie Siemierskiego i udanym przeboju strzelił Andrzej Gaik, który tak wspomina po latach to spotkanie.
- Chcieliśmy bardzo wygrać i to nie tylko dla siebie, ale także dla naszych wspaniałych kibiców, którzy w liczbie ponad 20 tysięcy zasiedli na trybunach Śląskiego. Po pierwszej połowie prowadziliśmy 1:0. Mieliśmy szybkich zawodników, to były miłe chłopaki, ale sprytne. W pewnym momencie drugiej połowy wymieniłem się pozycją z Józkiem Gałeczką, który grał na środku, a ja na prawym skrzydle. Zbyszek Myga rzucił mi świetną piłkę i pobiegłem od połowy boiska na spotkanie z bramkarzem Henrykiem Pietrkiem. Byłem na ostatnim wydechu, gonili mnie wściekle Alojzy Łysko i pilnujący mnie Siemierski, ale nie dali rady. Ostatkiem sił dobiegłem pod bramkę Ruchu i uderzyłem. Piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki, obok zrozpaczonego Pietrka. A ja padłem ze zmęczenia na murawę, a na mnie rzucili się koledzy z drużyny, by mnie wyściskać - wspomina Gaik.
W pierwszomajowe święto mecz ten zgromadził rekordową (jak na finał Pucharu Polski) widownię ok. 70 000 osób. Sporą część z tej liczby (20 000) stanowili kibice z Sosnowca i okolic. Po końcowym tryumfie wielu z nich wybiegło na płytę boiska, by wspólnie ze swoimi ulubieńcami radować się z tego sukcesu. W ramionach szczęśliwego tłumu wylądowali chyba wszyscy zawodnicy. Trochę czasu upłynęło , nim wiceprezesowi PZPN Wiesławowi Ociepce w niesamowitym tłoku udało się przeprowadzić ceremonię wręczenia zwycięzcom Pucharu i okolicznościowych medali. Następnie, już poza stadionem rzesze zagłębiowskich sympatyków uformowały kolumnę, która z rozwiniętym sztandarem Zagłębia udała się przez centrum Katowic do Sosnowca. Wiwatom oraz chóralnym śpiewom nie było końca, w rękach kibiców powiewały proporczyki i flagi w klubowych czerwono-zielono-białych barwach. Takie obrazki w dzisiejszych czasach są nie do pomyślenia.
Po meczu 20 tysięcy kibiców wracało do Sosnowca różnymi środkami lokomocji. Jedni piechotą, inni autobusami, a jeszcze inni tramwajem. Zwycięski pochód sosnowiczan zatrzymał się dopiero w centrum miasta. Ale była także spora grupa kibiców, którzy postanowili odwiedzić swoich ulubieńców w ich domach.
- Ja mieszkałem na dawnej ulicy Cedlera, podobnie jak Gałeczka, Kosider, Śpiewak i Piecyk. Kibice pukali nam do okien, chcieli z nami fetować ten wielki sukces - dodaje Gaik.
Zdobycie Pucharu Polski miało dla graczy także wymiar finansowy. Piłkarze dostali specjalne premie w wysokości 5 tysięcy złotych. Do tego talony górnicze na samochody.
- Te premie, oczywiście, nie wystarczyły nam na zakup nowych samochodów, ale mieliśmy talony górnicze. Bez nich nie można było normalnie kupić auta, chyba, że na giełdzie, już za dużo większą cenę. Czyli za jakieś 100 tysięcy złotych. Myśmy odebrali swoje wymarzone samochody w Katowicach, w Polmozbycie na Francuskiej. Trener Teodor Wieczorek kupił czarnego wartburga, ja z kolei niebieskiego z białym dachem. To był krzyk mody Zagłębie jeździło wtedy wartburgami i moskwiczami - uśmiecha się na koniec Gaik, który do dzisiaj mieszka w Sosnowcu.
Tekst i reprodukcja zdjęć: Andrzej Wydrychiewicz
W opracowaniu wykorzystano materiały zamieszczone w książce Jacka Skuty "ZAGŁĘBIE SOSNOWIEC Historia piłki nożnej", materiały prasowe ze Sportu i Trybuny Robotniczej, fragmenty wywiadu Jerzego Muchy z Andrzejem Gaikiem.
GKS Zagłębie po zdobyciu Pucharu Polski (1963). Stoją od lewej: Franciszek Skiba, Alojzy Fulczyk, Aleksander Dziurowicz, Witold Majewski, prezes Franciszek Wszołek, Witold Szyguła, Roman Bazan, W dolnym rzędzie: Andrzej Gaik, Ryszard Krawiarz, Józef Gałeczka, Zbigniew Myga i Reinhold Kosider - fot. Jerzy Bydliński, udostępnił Mirosław Gołąb.